poniedziałek, 2 stycznia 2017

2. Gdzie Ci mężczyźni i pełen smutek

Cześć!

Może zacznę od tego, że przemogłam się i weszłam z samego rana na wagę. Nie sądziłam, że będzie aż tak ŹLE - 106,9 kg. Pełen smutek.

Zaczęłam szukać ofert pracy w mojej branży. Też pełen smutek, ale o tym jutro.

Aby każdy mógł ogarnąć kontekst sytuacji każdego z punktów mojego postanowienia, w skrócie będę musiała opisać co do tej pory mi się w życiu wydarzyło. Na początek na warsztat weźmiemy facetów. Zacznę od samego początku moich związków i większych zakochań, bo bez sensu zaczynać od środka. Pominę jedynie dziecięce zauroczenia z czasów zerówki i podstawówki.

W pierwszy, jeszcze zdecydowanie "gimbazjalny" związek weszłam z chłopakiem rok młodszym w trzeciej klasie gimnazjum. Chłopaka poznałam przez wspólnych znajomych, i to ja za nim strasznie biegałam - nazwijmy do Facetem 1. Zapytał mi się o "chodzenie" w McDonaldzie w naszej dzielnicy. Byliśmy ze sobą jakieś 2 tygodnie, zerwał ze mną w trakcie wspólnego zimowiska organizowanego przez moją parafię. Kilka dni po przyjeździe do domu związał się z dziewczyną poznaną na tymże zimowisku. Sama spotkałam wtedy również mojego Faceta 2. Facet 2 był dwa lata ode mnie młodszy (co dla moich koleżanek było wtedy przepaścią wiekową!), ale dobrze mi się z nim rozmawiało. Zerwałam z nim po tygodniu po tym, jak przyjaciółka mi powiedziała, że się do niej dobierał. Traumę ma do dzisiaj. Jakiś miesiąc później, samotny znów Facet 1 chciał do mnie wrócić "na próbę" ale po pięciu dniach próba się skończyła. W ramach ciekawostki - Facet 1 kilka lat później zorientował się, że woli chłopców.

Następny, dość istotny w moim życiu przypadek niebędący moim facetem nazwijmy Gluś (nie wiem czemu, ale moja Mama go tak nazywała). Ależ byłam wtedy zakochana! Klapki na oczach przez ponad dwa lata. Poznaliśmy się w kółku w liceum do którego razem uczęszczaliśmy. Chodziłam za nim wszędzie, dosłownie wszędzie - w szkole czy też poza nią. Nie pamiętam osoby, która by nie myślała, że jesteśmy parą. Cały problem polegał na tym, iż po pół roku znajomości Gluś przyznał mi się... do bycia gejem. Co nie zmieniało faktu, że nadal za nim chodziłam, Chyba myślałam, że z homoseksualizmu da się człowieka wyleczyć, czy coś.

W okolicach studniówki zeszłam się z Facetem 3. Był przyjacielem moim i Glusia, trzymaliśmy się przez większość liceum we trójkę. W sumie, wyszło to trochę przez przypadek, ale byliśmy ze sobą półtora roku. Niby było dobrze, ale gdzieś pod spodem czułam, że to nie jest to. Zerwałam z nim po podliczeniu wszystkich wad i zalet naszego związku - z tego co pamiętam było jakieś 7 zalet i 8 wad (w każdym razie, różnica jednej cechy). Głównymi przyczynami końca był fakt, że Facet 3 zamykał mnie trochę w złotej klatce, np. nie mogłam iść sama w sobotę do przyjaciółki bo foch, oraz trochę ciągnięcie mnie na siłę do łóżka. Po zerwaniu widzieliśmy się tylko dwa czy trzy razy przez przypadek, przez ułamek sekundy. Nie narzekam z tego powodu.

Facet 4 to ciężki temat. Cała historia rozgrywała się na przestrzeni ponad trzech lat. Znaliśmy się z podwórka, mieszkał przy tej samej ulicy. W dzieciństwie nie zwracałam na niego uwagi, bo był aż trzy lata młodszy. Kiedy był w drugiej klasie liceum zaś ja na drugim roku studiów, zaczęłam dawać mu korepetycje z matematyki. Jakiś rok później wyszło, że coś do siebie czujemy. Problem pojawił się w momencie, gdy tuż przed swoją maturą oznajmił mi, że idzie do zakonu. Poszedł. I wrócił. Trzy tygodnie później. Z informacją, że przenosi się do kolejnego zakonu. Poszedł. Też wrócił. Tym razem ponad pół roku później. Został na pół roku, byliśmy bardzo blisko ze sobą już prawie coś wyszło ale... Znowu poszedł. Do trzeciego zakonu. Z którego również wrócił. Próbował ułożyć sobie życie w naszej miejscowości przez jakieś trzy miesiące i... wrócił ponownie do trzeciego zakonu. Z którego wyszedł jakieś pół roku później pod wpływem moich listów (pisywaliśmy ze sobą przez większość tego czasu) z informacją, że to dla mnie. Zostaliśmy oficjalnie parą we wrześniu 2015 roku. Zerwał ze mną bez wyraźnego powodu w Boże Narodzenie. "Najlepsze" święta w moim życiu. Potem kilkukrotnie usiłował odnowić ze mną kontakt, ale unikałam go - żeby znowu historia się nie powtórzyła. Doszłam do wniosku, że lepiej być samą niż z kimś takim.

W tym momencie jestem już wyleczona. Gdy spotykam się gdzieś z Facetem 4 (a czasem się widzimy, mieszkamy około 300 m od siebie i mamy wielu wspólnych znajomych) potrafimy porozmawiać ze sobą przez chwilę i nie skakać sobie do gardeł. W każdym razie, głównie przez niego straciłam przez niego wiarę w istnienie mężczyzn. Nie dużych chłopców, tylko mężczyzn.

Śmieję się, że mam już tylko dwa wymagania konieczne wobec mojego przyszłego faceta: 1. powinien być ode mnie wyższy (mam 176 cm, a jednak lubię szpilki) 2. powinien mieć mózg i robić z niego użytek. Wiecie jakie to, kurde, trudne? Mam ochotę śpiewać niczym Danuta Rinn: "Gdzie Ci mężczyźni? Prawdziwi tacy...".

W ostatnim czasie poznałam kilku facetów spełniających te wymagania, jednak chyba nie są mną zainteresowani w romantyczny sposób. Założyłam więc kilka dni temu konto na portalu randkowym - i czekam.

Do ślubu Państwa Młodych zostało 110 dni.

Trzymajcie kciuki,

wasza Singielka111


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz